Zadęcie Szefa czyli jak rozpoznać w sobie narcyza
Na początek kilka pojęć wyjaśniających…
Zadęcie – model zachowań polegający na zbytnim nadymaniu policzków, zadzieraniu nosa, sztywności, jedzenia “bułki przez bibułkę” i używaniu tylko ą i ę.
Narcyzm – auto-umiłowanie, przejawiające się bezgranicznym i bezkrytycznym uwielbieniem siebie i poszukiwaniem w innych potwierdzenia tego, że jest się bardziej papieskim od papieża.
Zadęty narcyz – bufon otaczający się wianuszkiem “wielbicieli” prześcigających się w prawieniu komplementów nie mających podstaw w rzeczywistości. Uważa, że praca z nim jest największą nagrodą a jego łaskawe spojrzenie lub rzucone pracownikowi półgębkiem słowo – jest jak namaszczenie palcem samego boga…
Efekty są proste do przewidzenia, choć niekoniecznie dla delikwenta dotkniętego tą przypadłością. Szef – narcyz powoduje usztywnienie organizacji, powielanie niekoniecznie pożądanych zachowań wśród pracowników, wywołuje lęk przed kreatywnością, przyczynia się do podłej atmosfery w zespole, niskiej motywacji, spadku energii, “niechcieizmu”… Bo z takim szefem nie jest lekko ani przebywać, ani pracować.
O narcyzach napisano już wiele…
Nie chcemy tutaj przytaczać psychologicznych wyjaśnień narcystycznych postaw. Raczej trochę przewrotnie – skłonić Cię do autorefleksji. I zastanowienia się, czy szefowanie nie spowodowało uderzenia “wody sodowej do głowy” i szybkiego wykiełkowania w niej klasycznego narcyzmu z jego destrukcyjnymi przejawami.
Każdy ma w sobie choć odrobinę małego, rogatego egoisty samoluba. Można powiedzieć, że zdrowa dawka ambicji, pewności siebie i wiary we własne siły jest wręcz pożądana na stanowisku kierowniczym. Dobry, charyzmatyczny szef potrafi uskrzydlić swoich ludzi. Pociągnąć ich za sobą, “zagrzać do boju” i wykrzesać z nich to, co w nich najlepsze.
U niektórych ego rozrasta się jednak nieproporcjonalnie do zasług, talentów i osiągnięć. Gdy potrzeba władzy i zaspokajania własnych potrzeb staje się priorytetem, spychając na dalszy plan dobro firmy, własnych pracowników i klientów – jest to szybka droga do stoczenia się po równi pochyłej szczególnie dla osób o skłonnościach narcystycznych.
Bycie szefem wiąże się z władzą. Czasem podwórko do “królowania” jest bardzo niewielkie, ale potrafi dać potężnego adrenalinowego kopa tym, którzy władzy nad innymi mocno pożądają. Pamiętasz stanfordzki eksperyment więzienny Zimbardo? Pokazał, do jakich niecnych uczynków zdolni są grzeczni, młodzi studenci, którym pozwolono przyjąć na siebie rolę strażników w zaaranżowanym na uniwersytecie więzieniu. “Efekt lucyfera” – bo tak nazwał Philip Zimbardo błyskawiczne wejście w rolę, określa przemianę charakteru i zachowania człowieka z dobrego na zły tylko pod wpływem wpływu środowiska. Z tego powodu nie ma co się dziwić, że sympatyczny, kulturalny i uczynny kolega, po awansie przemienia się w irytującego, chimerycznego i neurotycznego przełożonego. Samo sprawowanie władzy zmienia perspektywę. A jeśli trafi na narcyza…
Kocham siebie i tylko siebie
Narcyzów w świecie biznesu jest niestety bardzo wielu. Nawet jeśli pozornie odnoszą spore sukcesy, to i tak raczej nigdy nie staną się efektywnymi i skutecznymi przywódcami. Cóż z tego, że zespół gra, tak jak szef – narcyz mu zagra, jeśli działania pracowników oparte są na strachu, fałszywych pochlebstwach, lizusostwie lub frustracji, zamiast na prawdziwej kreatywności i energii?
Szef – narcyz jest w swoim mniemaniu nieomylny. Ma zawsze rację, a jeśli jej nie ma – i tak nie przyjmie winy na siebie, lecz poszuka jej w innych. Przecież on ma zawsze rację 😉 Jeśli nie ma odpowiednich kompetencji, bardzo sprawnie będzie manipulował innymi, by zrobili za niego to, czego potrzebuje. W tym celu może posunąć się bardzo daleko. O wszystkim wypowiada się w sposób pewny, używając wielu mądrych słów. Niewielu rozumie jego wywody? Nie szkodzi – mają patrzeć z uwielbieniem i wzdychać z zazdrością – “o rety, jaki on jest mądry”…
Jest kompletnie głuchy na krytykę i kiepsko sobie z nią radzi. Najczęściej agresją, kierując ją w stronę tego, kto ośmieli się go skrytykować. Nie uczy się też na błędach, bo przecież – jako istota doskonała – nie popełnia błędów.
Nigdy nie używa słów “dziękuję” czy “przepraszam”. Za co ma dziękować, skoro uważa, że ma w stosunku do innych wyjątkowe uprawnienia i wszyscy wokół powinni być wdzięczni, że mogą cokolwiek dla niego zrobić i z dziką radością dopasować się do niego?
Szef – narcyz oczekuje podziwu i nieustannych komplementów. Chce być zawsze na pierwszym planie i w centrum uwagi. Dlatego nie toleruje innych “gwiazd” w swoim otoczeniu. I hamuje tych, którzy ośmielają się być bardziej kreatywni. Nikt przecież nie może być lepszy od niego. Łaskawym okiem spogląda natomiast na te osoby, w których oczach może przeglądać się jak w lusterku Królewny Śnieżki. “Tak tak, to ty jesteś najpiękniejszy i najmądrzejszy na świecie”... Nie ma się więc co dziwić, że wokół niego jest zawsze wianuszek klakierów…
Zdecydowanie brakuje mu empatii. Uczucia innych go nie interesują. Nie zawraca sobie nimi głowy. Ani ich nie rozumie. Dlatego jest raczej wyniosły i arogancki. Jeśli ktoś go nie wielbi lub ma własne zdanie, zdecydowanie nie będzie należał do jego faworytów. Może nawet sięgnąć po mobbing, by wyczyścić sobie przedpole. Pomniejszanie wartości takiego pracownika w oczach innych, ignorowanie czy czasem nawet soczyste inwektywy (najlepiej na forum publicznym) – to częsty oręż, którym się posługuje.
Więdnący ogródek szefa – narcyza
Czy zespół takiego menedżera może być efektywny, zgrany i skuteczny? Jest to wielce wątpliwe. Prowadzone są nawet badania na ten temat. Wg wyników jednego z nich, ponad 35% wszystkich nietrafionych decyzji menedżerskich jest obciążonych błędami, które wynikają z narcystycznego sposobu zarządzania. Inne wykazało, że zespoły zarządzanie przez narcyzów (nawet jeśli uważają szefa za skutecznego), podejmują gorsze decyzje. Wynika to z tego, że zapatrzony w siebie szef zaburza wewnętrzną komunikację, narzuca własne zdanie, blokuje swobodną dyskusję i przepływ informacji.
Widzieliśmy zespoły zarządzane przez sprawnych menedżerów oraz takie, w których na czele stał klasyczny narcyz. W tych pierwszych poziom energii był wyższy, atmosfera lepsza a ludzie – zachęcani do kreatywności – wpadali na wiele świetnych pomysłów w różnych obszarach. W tych drugich pracownicy chodzili w rytm marsza żałobnego. Nikt się nie wychylał. Nikt nie wychodził z inicjatywą. Atmosfera była w nich gęsta jak zimny budyń. Ci, którzy przyjęli strategię dostosowania – szlifowali kunszt lizusostwa. Ci, którzy nie tolerowali takiego stanu rzeczy, odchodzili (zabierając z sobą swoje kompetencje), panie zachodziły masowo w ciążę (tak, to też forma ucieczki) lub towarzystwo frustrowało się coraz bardziej z bezsilności.
A jaki jest Twój zespół? Czy jego członkowie nie zaczynają czasem dnia od zaśpiewania do szafy dobrze znanego przeboju: “łubudubu łubudubu niech żyje nam prezes naszego klubu!!!”?